. Środkiem płynęła struga wody, zaś na stokach wzgórz co kilkaset kroków widać było nieduże sadzawki.
Zeszedłszy między winnice,
pełne dojrzałych gron, usłyszeli kobiecy głos, który wołał, a raczej śpiewał na
tęskną nutę:
-
Gdzie jesteś, kureczko moja, odezwij się, gdzie jesteś, ulubiona?...
Uciekłaś ode mnie, choć sama poję cię i karmię czystym ziarnem, aż wzdychają
niewolnicy... Gdzież jesteś, ode- zwij się!... Pamiętaj, że cię noc zaskoczy i
nie trafisz do domu, w którym wszyscy ci usługują; albo przyleci z pustyni rudy
jastrząb i poszarpie ci serce. Wtedy na próżno będziesz wołała twojej pani, jak
teraz ja ciebie... Odezwijże się, bo rozgniewam się i odejdę, a ty będziesz musiała wracać za mną piechotą...
Śpiew zbliżał się w stronę
podróżnych. Już śpiewaczka była od nich o kilka kroków, gdy Tutmozis wsunąwszy
głowę między krzaki zawołał:
- Spojrzyj no, Ramzesie, ależ
to prześliczna dziewczyna !...
Książę, zamiast patrzeć, wpadł
na ścieżkę i zabiegł drogę śpiewającej. Było to istotnie piękne dziewczę z
greckimi rysami twarzy i cerą słoniowej kości. Spod welonu na głowie wyglądały
ogromne czarne włosy, skręcone w węzeł. Miała na sobie białą szatę powłóczystą,
którą z jednej strony unosiła ręką; pod przejrzystą zasłoną widać było
dziewicze piersi z kształtu podobne do jabłek.
-
Kto ty jesteś, dziewczyno? - zawołał Ramzes. Z czoła zniknęły mu groźne
bruzdy, oczy zaiskrzyły się...
-
O Jehowo!... ojcze!... - krzyknęła przerażona, bez ruchu zatrzymując
się na ścieżce. Po- woli jednak uspokoiła się, a jej aksamitne oczy przybrały zwykły wyraz
łagodnego smutku.
- Skądeś się tu wziął?... -
zapytała Ramzesa trochę drżącym głosem. - Widzę, że jesteś żoł- nierz, a tu
żołnierzom wchodzić nie wolno.
- Dlaczego nie wolno?
- Bo to jest ziemia wielkiego
pana, Sezofrisa...
-
Ho! ho!... - uśmiechnął się Ramzes.
-
Nie śmiej się, bo wnet zbledniesz. Pan Sezofris jest pisarzem pana
Chairesa, który nosi wachlarz nad najdostojniejszym nomarchą Memfisu... A mój
ojciec widział go i padał przed nim na twarz.
- Ho! ho! ho!... - powtarzał,
wciąż śmiejąc się, Ramzes.
- Słowa twoje są bardzo
zuchwałe - rzekła marszcząc się dziewczyna. - Gdyby z twarzy nie patrzyła ci
dobroć, myślałabym, że jesteś greckim najemnikiem albo bandytą.
-
Jeszcze nim nie jest, ale kiedyś może zostać największym bandytą,
jakiego ta ziemia no- siła - wtrącił elegancki Tutmozis poprawiając swoją perukę.
-
A ty musisz być tancerzem - odparła już ośmielona dziewczyna. - O!...
jestem nawet pewna, że widziałam cię na jarmarku w Pi-Bailos, jak zaklinałeś węże...
Obaj młodzi
ludzie wpadli w doskonały humor.
- A któż ty jesteś? - zapytał
dziewczyny Ramzes biorąc ją za rękę, którą
cofnęła.
-
Nie bądź taki śmiały. Jestem Sara, córka Gedeona, rządcy tego folwarku.
- Żydówka?... - rzekł Ramzes i
cień przesunął mu się po twarzy.
-
Cóż to szkodzi... co to szkodzi!... - zawołał Tutmozis. - Czy myślisz,
że Żydówki są mniej słodkie od Egipcjanek?... Są tylko skromniejsze i
trudniejsze, co ich miłości nadaje wdzięk nadzwyczajny.
-
Więc jesteście poganami - rzekła Sara z godnością. - Odpocznijcie,
jeżeliście zmęczeni, narwijcie sobie winogron i odejdźcie z Bogiem. Nasza
służba nierada takim gościom.
Chciała
odejść, lecz Ramzes ją zatrzymał.
-
Stój... Podobałaś mi się i nie możesz tak nas opuszczać.
- Zły duch cię opętał. Nikt w
tej dolinie nie śmiałby przemawiać w taki sposób do mnie... - oburzyła się Sara.
- Bo widzisz - wtrącił
Tutmozis - ten młodzik jest oficerem kapłańskiego pułku Ptah i pisa- rzem u
pisarza takiego pana, który nosi wachlarz nad noszącym wachlarz za nomarchą Habu.
-
Pewnie, że musi być oficerem - odparła Sara w zamyśleniu patrząc na
Ramzesa. - Może nawet sam jest wielkim panem?... - dodała kładąc palec na ustach.
-
Czymkolwiek jestem, twoja piękność przewyższa moje dostojeństwo -
odparł Ramzes namiętnie. - Powiedz - rzekł nagle - czy prawda, że wy... jadacie wieprzowinę?...
Sara spojrzała
na niego obrażona, a Tutmozis wtrącił:
-
Jak to widać, że nie znasz Żydówek !...Dowiedz się zatem, że Żyd
wolałby umrzeć ani- żeli jeść świńskie mięso którego ja wreszcie nie uważam za najgorsze...
- Ale koty zabijacie? -
nalegał Ramzes ściskając ręce Sarze i patrząc jej w oczy.
- I to bajka... podła
bajka!... - zawołał Tutmozis. - Mogłeś mnie zapytać o te rzeczy zamiast gadać brednie.
Miałem przecie
trzy Żydówki kochankami...
-
Dotychczas mówiłeś prawdę, ale teraz kłamiesz - odezwała się Sara. -
Żydówka nie bę- dzie niczyją kochanką! - dodała dumnie.
-
Nawet kochanką pisarza u takiego pana, który nosi wachlarz nad nomarchą
memfij- skim?... - zapytał drwiącym tonem Tutmozis.
- Nawet...
-
Nawet kochanką tego pana, który nosi wachlarz?... Sara zawahała się,
lecz odparła:
-
Nawet.
-
Więc może nie zostałaby kochanką nomarchy?...
Dziewczynie opadły ręce. Ze
zdziwieniem spoglądała kolejno na obu młodych ludzi; usta jej drżały, a oczy
zachodziły łzami.
-
Kto wy jesteście? - pytała zatrwożona. - Zeszliście tu z gór, jak
podróżni, którzy chcą wody i chleba... Ale mówicie do mnie jak najwięksi
panowie... Coście wy za jedni? Twój miecz - zwróciła się do Ramzesa - jest
wysadzany szmaragdami, a na szyi masz łańcuch takiej roboty, jakiego w swoim
skarbcu nie posiada nasz pan, miłościwy Sezofris...
-
Odpowiedz mi lepiej, czy ci się podobam?... - spytał z naleganiem
Ramzes, ściskając jej rękę i tkliwie patrząc w
oczy.
-
Jesteś piękny jak anioł Gabriel,
ale ja boję się ciebie,
bo nie wiem, kto ty jesteś...
Wtem, spoza gór, odezwał się dźwięk trąbki.
-
Wzywają cię - zawołał Tutmozis.
-
A gdybym ja był taki wielki pan jak wasz Sezofris?... - pytał książę.
-
Ty możesz być... - szepnęła Sara.
-
A gdybym ja nosił wachlarz nad nomarchą Memfisu?...
-
Ty możesz być nawet i tak wielkim... Gdzieś na wzgórzu odezwała się
druga trąbka.
-
Idźmy, Ramzesie!... - nalegał zatrwożony Tutmozis.
-
A gdybym ja był... następcą tronu, czy poszłabyś do mnie,
dziewczyno?... - pytał książę.
-
O Jehowo!... - krzyknęła Sara upadając na kolana.
Teraz w rozmaitych punktach grały trąbki gwałtowną pobudkę.
-
Biegnijmy!... - wołał zdesperowany Tutmozis. - Czy nie słyszysz, że w
obozie alarm?... Następca tronu prędko zdjął łańcuch ze swej szyi i zarzucił go
na Sarę.
-
Oddaj to ojcu - mówił - kupuję cię od niego. Bądź zdrowa...
Namiętnie pocałował ją w usta,
a ona objęła go za nogi. Wyrwał się, odbiegł parę kroków, znowu wrócił i znowu
piękną jej twarz i krucze włosy pieścił pocałunkami jakby nie słysząc
niecierpliwych odgłosów armii.
- W imieniu jego
świątobliwości faraona wzywam cię - idź ze mną!... - krzyknął Tutmozis i
schwycił księcia za rękę.
Zaczęli biec pędem w stronę
głosu trąbek. Ramzes chwilami zataczał się jak pijany i od- wracał głowę.
Wreszcie zaczęli wdrapywać się na naprzeciwległy pagórek.
„I ten
człowiek - myślał Tutmozis - chce walczyć z kapłanami!...”
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następca tronu i jego towarzysz
biegli z ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc
trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Naresz- cie
znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.
Na lewo ciągnęła się szosa, za
którą dokładnie było widać miasto Pi-Bailos, stojące za nim pułki następcy
tronu i ogromny tuman pyłu, który unosił się nad nacierającym ze wschodu
przeciwnikiem.
Na prawo ział szeroki wąwóz,
środkiem którego pułk grecki ciągnął wojenne machiny. Niedaleko od szosy wąwóz
ten zlewał się z drugim, szerszym, który wychodził z głębi pusty- ni.
Otóż w tym punkcie działo się coś
niezwykłego. Grecy z machinami stali bezczynnie nie- daleko połączenia obu
wąwozów; lecz na samym połączeniu, między szosą a sztabem następ- cy,
wyciągnęły się cztery gęste szeregi jakiegoś innego wojska, niby cztery płoty
najeżone iskrzącymi włóczniami.
Mimo bardzo spadzistej drogi
książę cwałem zbiegł do swego oddziału, do miejsca, gdzie stał minister wojny
otoczony oficerami.
- Co się tu dzieje?... -
groźnie zawołał. - Dlaczego trąbicie alarm zamiast maszerować?...
- Jesteśmy odcięci - rzekł Herhor.
-
Kto?... przez kogo?...
- Nasz oddział przez trzy
pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.
- Więc tam, blisko szosy, stoi nieprzyjaciel?...
- Stoi sam niezwyciężony Nitager...
Zdawało się, że w tej chwili
następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył
miecz i pobiegłszy do Greków krzyknął chrapliwym
głosem:
-
Za mną na tych, którzy nam zastąpili
drogę!...
-
Żyj wiecznie, erpatre!... - zawołał Patrokles, równie dobywając miecza.
- Naprzód, po- tomkowie Achillesa!... - zwrócił się do swoich żołnierzy. -
Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!...
Trąbki zagrały do ataku.
Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i
krzyk na cześć Ramzesa.
W parę minut
Grecy znaleźli się wobec pułków egipskich i - zawahali się.
- Naprzód!... - wołał następca
biegnąc z mieczem w ręku.
Grecy zniżyli włócznie. W
szeregach przeciwnych zrobił się jakiś ruch, przeleciał szmer i - również
zniżyły się włócznie.
- Kto wy jesteście,
szaleńcy?... - odezwał się potężny głos ze strony przeciwnej.
-
Następca tronu!... - odpowiedział Patrokles.
Chwila ciszy.
-
Rozstąpić się!... - powtórzył ten sam wielki głos co pierwej.
Pułki
armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota i - grecki
od- dział przeszedł.
Wówczas do następcy
zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko skło- niwszy się
rzekł:
-
Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu.
-
Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych!... - zawołał książę.
W tej chwili zbliżył się do nich minister wojny, który słyszał
rozmowę, i rzekł cierpko:
-
A gdyby po waszej stronie znalazł się równie niesforny wódz, jak erpatre,
czym zakoń- czylibyśmy manewry?
- Dajże spokój młodemu
wojownikowi! - odparł Nitager. Czyliż nie wystarcza ci, że poka- zał lwie
pazury, jak przystało na dziecię faraonów?...
Tutmozis
słysząc, jaki obrót przybiera rozmowa, zwrócił się do Nitagera:
-
Skąd wziąłeś się tutaj, dostojny wodzu, jeżeli główne twoje siły
znajdują się przed naszą armią?
-
Wiedziałem, jak niedołężnie maszeruje oddział z Memfis, gdy następca
gromadzi pułki pod Pi-Bailos. No i dla śmiechu chciałem przyłapać was,
paniczyków... Na moje nieszczęście znalazł się tu następca i popsuł mi plany.
Tak zawsze postępuj, Ramzesie, naturalnie wobec prawdziwych nieprzyjaciół.
- A jeżeli, jak dziś, trafi na
trzy razy większą siłę?... - zapytał Herhor.
-
Więcej znaczy odważny rozum aniżeli siła - odpowiedział stary wódz. -
Słoń jest pięć- dziesiąt razy mocniejszym od człowieka, a jednak ulega mu lub
ginie z jego ręki...
Herhor słuchał
w milczeniu.
Manewry uznano za skończone.
Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów poje- chał do wojsk pod
Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki rozkazując im
iść na wschód i życząc powodzenia. Następnie otoczony wielką świtą wracał szosą
do Memfis wśród tłumów z ziemi Gosen, które z zielonymi gałązkami i w
świątecznych szatach pozdrawiały zwycięzcę.
Gdy gościniec skręcił ku
pustyni, tłum przerzedził się; a gdy zbliżyli się do miejsca, gdzie sztab
następcy z powodu skarabeuszów wszedł do wąwozu, na szosie już nie było nikogo.
Wtedy Ramzes
skinął na Tutmozisa i wskazując mu łysy pagórek szepnął:
-
Pójdziesz tam, do Sary...
- Rozumiem.
-
I powiesz jej ojcu, że oddaję mu folwark pod Memfisem.
- Rozumiem. Pojutrze będziesz
ją miał.
Po tej
wymianie zdań Tutmozis cofnął się ku maszerującym za świtą wojskom i zniknął.
Prawie naprzeciw wąwozu, do
którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za szosą rosło
nieduże, choć stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż
poprzedzająca książęcą świtę.
- Czy znowu spotykamy się ze
skarabeuszami?... - zapytał ze śmiechem następca tronu mi- nistra.
- Zobaczymy - odparł Herhor.
Jakoż
zobaczyli: na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.
- Cóż to znaczy! - zawołał
wzruszony następca.
Pobiegli do drzewa adiutanci i
przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało
kanał.
-
Słusznie powiesił się - krzyczał między oficerami Eunana. - Czybyście
uwierzyli, że ten nędzny niewolnik ośmielił się schwytać za nogi jego
dostojność ministra!..
Ramzes usłyszawszy to zatrzymał
konia. Następnie zsiadł i zbliżył się do złowrogiego drzewa. Chłop wisiał z
głową wyciągniętą naprzód; miał usta szeroko otwarte, dłonie zwró- cone do
widzów, a w oczach zgrozę. Wyglądał jak człowiek, który chce coś powiedzieć,
ale mu głosu zabrakło.
- Nieszczęśliwy - westchnął ze
współczuciem książę.
Gdy wrócił do orszaku, kazał
sobie opowiedzieć historię chłopa, a później przez długi czas jechał milczący.
Przed oczyma wciąż stał mu
obraz samobójcy, a w sercu nurtowało uczucie, że temu po- gardzonemu
niewolnikowi stała się wielka krzywda. Tak niezmierna krzywda, że nad nią mógł
zastanawiać się nawet on, syn i następca faraona.
Gorąco było nieznośne, kurz
wysuszał wargi i kłuł oczy ludziom i zwierzętom. Zatrzyma- no oddział na krótki
postój, a tymczasem Nitager kończył rozmowę z ministrem.
-
Moi oficerowie - mówił stary wódz - nie patrzą pod nogi, tylko przed
siebie. I może dla- tego nigdy nie zaskoczył mnie nieprzyjaciel.
-
Tym przypomniałeś mi, wasza dostojność, że powinienem zapłacić pewne
długi - odparł Herhor i kazał zgromadzić się oficerom i żołnierzom, jacy byli
pod ręką.
-
A teraz - rzekł minister - zawołajcie
Eunanę.
Obwieszony amuletami
oficer znalazł się tak prędko, jakby od dawna czekał na to wezwa- nie. Na jego
twarzy malowała się radość, z trudem hamowana przez pokorę.
Herhor, ujrzawszy przed sobą Eunanę, zaczął:
-
Z woli jego świątobliwości, wraz ze skończeniem manewrów, najwyższa
władza woj- skowa znowu przechodzi w moje ręce.
Obecni pochylili głowy.
-
Władzy tej wypada mi użyć przede wszystkim na wymiar sprawiedliwości... Oficerowie zaczęli
spoglądać po sobie.
-
Eunano - ciągnął minister - wiem, że zawsze byłeś jednym z
najpilniejszych oficerów...
- Prawda mówi przez wasze
usta, dostojny panie - odparł Eunana. - Jak palma czeka na ro- sę, tak ja na
rozkazy zwierzchników. A gdy ich nie otrzymuję, jestem jak sierota w pustyni,
szukająca drogi swojej.
Okryci bliznami oficerowie
Nitagera z podziwem przysłuchiwali się wartkiej wymowie Eunany i myśleli w
sobie :
„Ten będzie
wywyższony nad innych!”
-
Eunano - mówił minister - jesteś nie tylko pilny, ale i pobożny; nie
tylko pobożny, ale i czujny jak ibis nad wodą. Bogowie też zleli na ciebie
wielkie dobrodziejstwa: dali ci wężową przezorność i wzrok jastrzębia...
- Czysta prawda płynie z ust
waszej dostojności - wtrącił Eunana. - Gdyby nie mój dziwny wzrok, nie
wypatrzyłbym dwu świętych skarabeuszów...
-
Tak - przerwał minister - i nie uratowałbyś naszego obozu od
świętokradztwa. Za ten czyn, godny najpobożniejszego Egipcjanina, daję ci...
Tu minister
zdjął z palca złoty pierścień.
- Daję ci ten oto pierścień z
imieniem bogini Mut, której łaska i roztropność będą ci towa- rzyszyły do końca
ziemskiej wędrówki, jeżeli na nią zasłużysz.
Jego dostojność wręczył
pierścień Eunanie, a obecni wydali wielki okrzyk na cześć fara- ona i
zaszczękali orężem.
Ponieważ minister nie ruszył
się, więc i Eunana stał i bystro patrzył mu w oczy, jak wierny pies, który
otrzymawszy z ręki pańskiej jeden kąsek, jeszcze kręci ogonem i czeka.
-
A teraz - zaczął znowu minister - przyznaj się Eunano, dlaczego nie
powiedziałeś, gdzie poszedł następca tronu, gdy wojsko z trudem maszerowało
przez wąwóz?... Popełniłeś zły czyn, musieliśmy bowiem trąbić alarm w
sąsiedztwie nieprzyjaciela.
- Bogowie są moimi świadkami,
żem nic nie wiedział o najdostojniejszym księciu - odparł ździwiony Eunana.
Herhor
potrząsnął głową.
-
Nie może być, ażeby człowiek, obdarzony takim jak ty wzrokiem, który o kilkadziesiąt kroków
widzi wśród piasku święte skarabeusze, nie dostrzegł tak wielkiej osoby, jaką
jest następca tronu.
-
Zaprawdę nie widziałem !... - tłumaczył się Eunana bijąc się w piersi.
- Zresztą nikt mi nie kazał czuwać nad księciem.
- Czyliż nie uwolniłem cię od
dowództwa przedniej straży?... Czyliż wyznaczyłem ci jakie zajęcie? - pytał
minister. - Byłeś zupełnie wolny, właśnie jak człowiek powołany do śledzenia
rzeczy ważnych. A czy wywiązałeś się z tego zadania?... Zaiste, za podobny błąd
w czasie wojny musiałbyś umrzeć śmiercią...
Nieszczęsny
oficer pobladł.
-
Ale ja mam dla ciebie serce ojcowskie, Eunano - mówił dostojny pan - i
pamiętając na wielką usługę, jaką oddałeś armii przez wypatrzenie symbolów
świętego słońca, skarabe- uszów, wyznaczam ci, nie jak surowy minister, ale
jako łagodny kapłan, bardzo małą karę. Otrzymasz pięćdziesiąt kijów.
-
Wasza dostojność...
-
Eunano, umiałeś być szczęśliwym, bądź teraz mężnym i przyjmij to drobne
upomnienie, jak przystało na oficera armii jego świątobliwości.
Ledwie skończył dostojny Herhor,
już starsi rangą oficerowie położyli Eunanę w wygod- nym miejscu obok szosy.
Potem jeden usiadł na karku, drugi na nogach, a dwaj inni wyliczyli mu w
obnażone ciało pięćdziesiąt giętkich trzcin.
Nieustraszony bojownik nie wydał
jęku, owszem - nucił pieśń żołnierską, a po ukończeniu ceremonii sam chciał się
podnieść. Ale schorzałe nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Więc padł twarzą w
piasek i musiano go odwieźć do Memfisu na dwukolnym wozie, na którym leżąc i
uśmiechając się do żołnierzy rozmyślał, że nie tak prędko zmienia się wiatr w
Dolnym Egipcie jak fortuna w życiu biednego oficera!
Gdy po krótkim postoju orszak
następcy tronu wyruszył w dalszą drogę, jego dostojność Herhor siadł na konia i
jadąc obok jego dostojności Nitagera rozmawiał półgłosem o ludach azjatyckich,
a przede wszystkim o rozbudzeniu się Asyrii.
Wówczas dwaj słudzy ministra:
adiutant niosący wachlarz i pisarz Pentuer, zaczęli też rozmowę.
-
Co myślisz o przygodzie Eunany? - spytał adiutant.
-
A ty co myślisz o chłopie, który się powiesił? - rzekł pisarz.
- Zdaje mi się, że dla chłopa
dzień dzisiejszy jest najlepszym, a powróz koło szyi najmięk- szym, jaki
spotkał w życiu - odparł adiutant. - Myślę też, że Eunana od tej pory będzie
bardzo troskliwie pilnował następcy tronu.
- Mylisz się - rzekł Pentuer.
- Eunana od tej pory nigdy nie dojrzy skarabeusza, choćby był wielkim jak wół.
Co się zaś tyczy owego chłopa, czy nie sądzisz, że jemu jednak musiało być źle,
bardzo źle... bardzo źle na świętej ziemi egipskiej !
- Nie znasz chłopów, więc tak mówisz.
-
A któż ich lepiej zna?... - odparł posępnie pisarz. - Czyliż nie
wyrosłem między nimi?... Czy nie widziałem, jak mój ojciec nawodniał grunta,
oczyszczał kanały, siał, zbierał, a nade wszystko - jak płacił podatki. O, ty nie wiesz, co to jest dola chłopa w Egipcie!
-
Za to wiem, co jest dola cudzoziemca - odpowiedział adiutant. - Mój
pradziad czy pra- pradziad był jednym z wielkich między Hyksosami, ale został
tu, bo przywiązał się do ziemi. I co powiesz: nie tylko jemu odebrano majątek,
ale jeszcze i na mnie ciąży plama pochodze- nia!... Sam widzisz, co nieraz
znoszę od rodowitych Egipcjan, choć mam znaczne stanowisko. Jakże więc mogę
litować się nad egipskim chłopem, który widząc moją żółtawą cerę nieraz mruczy
pod nosem: „poganin!... cudzoziemiec!...” Chłop zaś nie jest ani poganinem, ani
cu- dzoziemcem.
-
Tylko niewolnikiem - wtrącił pisarz. - Niewolnikiem, którego żenią,
rozwodzą, biją, sprzedają, niekiedy mordują, a zawsze każą mu pracować
obiecując w dodatku, że i na tam- tym świecie również będzie niewolnikiem.
Adiutant
wzruszył ramionami.
-
Dziwny ty jesteś, choć tak
mądry! - rzekł. - Przecie widzisz, że każdy z nas zajmuje ja- kieś stanowisko -
niskie mniej niskie lub bardziej niskie, na którym musi pracować. A czy martwi
cię to, że nie jesteś faraonem i że twoim grobem nie będzie piramida?... Wcale
nie myślisz o tym, bo rozumiesz, że taki jest porządek świata. Każdy pełni
swoje obowiązki: wół orze, osioł dźwiga podróżnych, ja chłodzę jego dostojność,
ty za niego pamiętasz i myślisz, a chłop uprawia ziemię i płaci podatki. Cóż
więc nam z tego, że jakiś wół urodzi się Apisem, któremu cześć oddają, a jakiś
człowiek faraonem lub nomarchą?..
-
Temu chłopu zniszczono jego dziesięcioletnią pracę... - szepnął Pentuer.
- A twojej pracy nie niszczy
minister?... - spytał adiutant. - Któż wie, że to ty rządzisz pań- stwem, nie
zaś dostojny Herhor?...
-
Mylisz się, rzekł pisarz - on rządzi naprawdę. On ma władzę, on ma
wolę, a ja... tylko wiadomości... Mnie wreszcie nie biją ani ciebie, jak owego chłopa...
- Ale za to zbili Eunanę, a i
nam może się dostać. Trzeba więc być mężnym i cieszyć się ze stanowiska, jakie
wyznaczono człowiekowi. Tym bardziej że, jak ci wiadomo, nasz duch,
nieśmiertelny Ka, w miarę oczyszczania się, wstępuje na wyższe szczeble, aby za
tysiące czy miliony lat, razem z duszami faraonów i niewolników, nawet razem z
bogami - rozpłynąć się w bezimiennym a wszechmocnym ojcu życia.
-
Mówisz jak kapłan - odparł z goryczą Pentuer. - Ja to raczej powinienem
mieć ten spokój
!... Lecz zamiast niego mam ból w
duszy, bo odczuwam nędzę milionów...
- Któż ci każe?
- Oczy moje i serce. Jest ono
jak dolina między górami, która nie może milczeć, kiedy sły- szy krzyk, lecz
odpowiada echem.
- A ja tobie mówię, Pentuerze,
że za dużo myślisz o rzeczach niebezpiecznych. Nie można bezkarnie chodzić po
urwiskach gór wschodnich, bo lada chwilę spadniesz; ani błądzić po zachodniej
pustyni, gdzie krążą lwy zgłodniałe i zrywa się wściekły chamsin.
Tymczasem waleczny Eunana jadąc
na wozie, który mu tylko odnawiał boleść, aby poka- zać, jak jest mężnym,
zażądał jedzenia i picia. A gdy spożył suchy placek, natarty czosnkiem, i wypił
kwaśne piwo z wysmukłego garnuszka, poprosił woźnicy, aby mu gałązką spędzał
muchy z poranionego ciała.
Tak leżąc na workach i pakach,
na skrzypiącym wozie, twarzą zwrócony do ziemi, biedny Eunana jękliwym głosem
zaczął opiewać ciężką dolę niższego oficera:
-
„Z jakiejże to racji mówisz, że lepiej być oficerem aniżeli pisarzem?
Przyjdź i patrz na moje sine pręgi i popękane ciało, a ja ci przez ten czas
opowiem dzieje udręczonego oficera. Jeszcze byłem chłopcem, kiedy przyniesiono
mnie do koszar. Na śniadanie dostawałem pię- ścią w brzuch, aż mnie mdliło, na
obiad kułak w oczy, aż mi się gęba rozdziawiała, a ku wie- czorowi miałem już
głowę okrytą ranami i prawie rozszczepioną.
Chodź, niech ci opowiem, jak
odbyłem podróż do Syrii. Jedzenie i picie musiałem dźwigać w rękach, objuczony
jak osioł. Szyję miałem zesztywniałą jak szyja osła, a kręgi pacierzowe
spękane. Piłem zgniłą wodę, a wobec wroga byłem jako złapany ptak.
Wróciłem do Egiptu, ale tu jestem
jak drzewo, które robak toczy. Za byle co kładą mnie na ziemię i biją jak w
książkę, tak że od kijów jestem prawie połamany. Jestem chory i muszę się
kłaść, muszą mnie wozić na wozie, a tymczasem służący kradnie mi płaszcz i
ucieka... Dlate- go, o pisarzu! zmień swoje zdanie o szczęściu oficera.” *
Tak śpiewał
mężny Eunana, a jego pieśń, pełna łez, przetrwała państwo egipskie.
* Autentyczne
ROZDZIAŁ PIĄTY
W miarę jak świta następcy tronu
zbliżała się do Memfis, słońce pochylało się ku zacho- dowi, a od niezliczonych
kanałów i dalekiego morza zrywał się wiatr nasycony chłodną wil- gocią. Szosa
znowu zbliżyła się do żyznych okolic, a na polach i w zaroślach było widać nie-
przerwane szeregi ludzi pracujących, choć na pustynię już padał różowy blask, a
szczyty gór paliły się płomieniem.
Wtem Ramzes zatrzymał się i
zawrócił konia. Natychmiast otoczyła go świta, podjechali wyżsi dowódcy i z
wolna, równym krokiem zbliżyły się szeregi maszerujących pułków.
W purpurowych promieniach
zachodzącego słońca książę wyglądał jak bożek; żołnierze patrzyli na niego z
dumą i miłością, dowódcy z podziwem.
Podniósł rękę,
wszystko umilkło, a on zaczął mówić:
- Dostojni wodzowie, mężni
oficerowie, posłuszni żołnierze! Dziś bogowie dali mi poznać słodycz
rozkazywania takim jak wy. Radość przepełnia moje książęce serce. A ponieważ
wolą moją jest, ażebyście wy, wodzowie, oficerowie i żołnierze, zawsze dzielili
moje szczę- ście, więc przeznaczam: po jednej drachmie dla każdego żołnierza z
tych, którzy poszli na wschód, i tych, którzy wracają z nami od wschodniej granicy.
Oprócz tego po jednej drachmie żołnierzom greckim, którzy dziś, pod moją
komendą, otworzyli nam wyjście z wąwozu, i - po jednej drachmie żołnierzom tych
pułków dostojnego Nitagera, którzy chcieli nam odciąć dro- gę do gościńca...
W wojsku
zawrzało.
-
Bądź pozdrowiony, wodzu nasz!... bądź pozdrowiony, następco faraona,
który oby żył wiecznie!... - wołali żołnierze, a Grecy najgłośniej.
Książę mówił
dalej:
-
Do podziału między niższych oficerów armii mojej i dostojnego Nitagera
przeznaczam pięć talentów. Nareszcie do podziału między jego dostojność
ministra i naczelnych wodzów przeznaczam dziesięć talentów...
- Ja zrzekam się mojej części
na rzecz wojska - odpowiedział Herhor.
- Bądź pozdrowiony,
następco!... bądź pozdrowiony, ministrze!... - wołali oficerowie i żoł- nierze.
Czerwony krąg słońca już dotknął
piasków zachodniej pustyni. Ramzes pożegnał wojsko i galopem pocwałował do
Memfis, a jego dostojność Herhor, wśród radosnych okrzyków, wsiadł do lektyki i
również kazał wyprzedzić maszerujące oddziały.
Kiedy odsunęli się tak, że
pojedyncze głosy zlały się w jeden wielki szmer, niby szum wo- dospadu,
minister wychyliwszy się do pisarza Pentuera rzekł:
- Pamiętasz ty wszystko?
- Tak, dostojny panie.
- Twoja pamięć jest jak
granit, na którym piszemy historią, a twoja mądrość jak Nil, który wszystko
zalewa i użyźnia - mówił minister. - Przy tym bogowie obdarzyli cię największą
ze wszystkich cnót - roztropną pokorą...
Pisarz milczał.
- Ty więc dokładniej niż inni
możesz ocenić postępki i rozum następcy tronu, który oby żył wiecznie.
Minister
chwilę spoczął. Tak dużo mówić nie było w jego zwyczaju.
- Powiedz mi zatem, Pentuerze,
i zapisz to: czy godzi się, ażeby następca tronu wobec woj- ska wypowiadał
swoją wolę?... Tak czynić może tylko faraon albo zdrajca, albo... lekkomyśl- ny
młodzieniec, który z równą łatwością popełnia gwałtowne czyny, jak wyrzuca
bezbożne słowa.
Słońce zaszło i w chwilę później
zapadła noc gwiaździsta. Nad nieprzeliczonymi kanałami Dolnego Egiptu zaczęła
zgęszczać się srebrna mgła, którą łagodny wiatr zanosił aż na pusty- nię,
chłodził strudzonych żołnierzy i nasycał rośliny, już konające z pragnienia.
- Albo powiedz mi, Pentuerze -
ciągnął minister - i zbadaj: skąd następca weźmie dwadzie- ścia talentów na
dotrzymanie wojsku obietnicy, którą dziś tak nieopatrznie uczynił? Zresztą
skądkolwiek weźmie pieniądze, wydaje mi się, a zapewne i tobie, rzeczą
niebezpieczną, aże- by następca robił podarunki armii, właśnie w tym dniu, kiedy
jego świątobliwość nie ma czym zapłacić żołdu wracającym ze Wschodu pułkom
Nitagera. Nie pytam cię o zdanie o tej rzeczy, bo je znam, jak i ty znasz moje
najtajniejsze myśli. Proszę cię tylko, ażebyś zapamię- tał, co widziałeś, dla
opowiedzenia tego w kolegium kapłańskim.
- Czy prędko będzie zwołane? -
spytał Pentuer.
-
Nie ma jeszcze powodu. Spróbuję pierwej uspokoić rozhukanego byczka za
pomocą oj- cowskiej ręki jego świątobliwości... A szkoda byłaby chłopca, bo ma duże zdolności i energię południowego
wichru. Tylko jeżeli wicher, zamiast zdmuchiwać nieprzyjaciół Egiptu, zacznie
kłaść jego pszenicę i wyrywać palmy!...
Minister umilkł,
a jego orszak utonął w ciemnej alei drzew prowadzącej do Memfisu. W tym czasie Ramzes dojeżdżał do pałacu faraona.
Gmach ten stał na wzgórzu za
miastem, wśród parku. Rosły tu osobliwe drzewa: baobaby z południa, cedry,
sosny i dęby z północy. Dzięki sztuce ogrodniczej żyły one po kilkadziesiąt lat
i dosięgały znacznej wysokości. Cienista aleja prowadziła z dołu do bramy,
która miała wysokość trzypiętrowej kamienicy. Z każdej strony bramy wznosiła
się potężna budowla niby wieża, w formie ściętej piramidy, szeroka na
czterdzieści kroków, wysoka na pięć pięter. Wśród nocy wyglądało to jak dwa
olbrzymie namioty z piaskowca. Dziwne te gmachy miały na parterze i piętrach
kwadratowe okienka, a dachy płaskie. Ze szczytu jednej takiej piramidy warta
śledziła ziemię, z drugiej - dyżurny kapłan patrzył w gwiazdy.
Na prawo i na lewo od wież,
zwanych pylonami, ciągnęły się mury, a raczej długie, pię- trowe budynki z
wąskimi oknami i płaskim dachem, po którym chodziły warty. Po obu stro- nach
bramy głównej siedziały dwa posągi, dosięgające głowami pierwszego piętra; u
stóp posągów znowu chodziły warty. Kiedy książę w towarzystwie kilku jeźdźców
zbliżył się do pałacu, wartownik, pomimo ciemności, poznał go. Za chwilę
wybiegł z pylonu urzędnik dworski, ubrany w białą spódnicę, ciemną narzutkę i
perukę, z wielkości podobną do kaptura.
- Pałac już zamknięty? -
spytał książę.
- Prawdę rzekłeś, dostojny
panie - odparł urzędnik.
- Jego świątobliwość ubiera
bogów do snu.
- A potem co będzie robił?
- Raczy przyjąć ministra
wojny, Herhora.
- No?..
- Później jego świątobliwość
popatrzy się w wielkiej sali na balet, a następnie przyjmie ką- piel i odprawi
modlitwy wieczorne.
- Mnie nie kazano przyjąć? -
spytał następca.
- Jutro po radzie wojennej.
- A królowe co robią?
-
Pierwsza królowa modli się w pokoju zmarłego syna, a wasza dostojna
matka przyjmuje posła fenickiego, który przywiózł jej dary od kobiet z Tyru.
- Są i dziewczęta?
- Podobno jest kilka. Każda ma
na sobie kosztowności za dziesięć talentów.
- A któż się tam włóczy z
pochodniami? - rzekł książę wskazując ręką na dół parku.
- Zdejmują z drzewa brata
waszej dostojności, który tam siedzi od południa.
-
I nie chce zejść?
-
Owszem, teraz zejdzie, bo poszedł po niego błazen pierwszej królowej i
obiecał, że za- prowadzi go do karczmy, gdzie piją paraszytowie, otwieracze
ciał zmarłych.
-
A o manewrach dzisiejszych już słyszeliście co?
-
Mówili w ministerium, że sztab został odcięty od korpusu.
-
I jeszcze co?
Urzędnik wahał się.
-
Mów, co słyszałeś.
-
I jeszcze słyszeliśmy, że z tego powodu wasza dostojność kazałeś
odliczyć pewnemu ofi- cerowi pięćset kijów, a przewodnika powiesić.
-
Wszystko kłamstwo!... - odezwał się półgłosem jeden z adiutantów następcy.
-
Żołnierze też mówią między sobą, że to musi być kłamstwo - odparł
śmielej urzędnik. Następca zwrócił konia i pojechał
do dolnej części parku, gdzie znajdował się jego pała-
cyk. Była to
właściwie jednopiętrowa altana, wzniesiona z drzewa. Miała formę ogromnego
sześcianu z dwoma werendami: dolną i górną, które wkoło otaczały budynek i
wspierały się na mnóstwie słupów. Wewnątrz płonęły kagańce, więc można było
widzieć, że ściany skła- dają się z desek rzeźbionych jak koronka i że są
zabezpieczone od wiatru zasłonami z różno- barwnych tkanin. Dach budowli tej
był płaski, otoczony balustradą; na nim stało parę namio- tów.
Serdecznie powitany przez
półnagich służących, z których jedni wybiegli z pochodniami, drudzy padli przed
nim na twarz, następca wszedł do domu. W mieszkaniu na parterze zdjął zakurzoną
odzież, wykąpał się w kamiennej wannie i narzucił na siebie białą togę, rodzaj
wielkiego prześcieradła, które zapiął pod szyją, a w pasie przewiązał sznurem.
Na pierwszym piętrze zjadł kolację złożoną z pszennego placka, garstki daktylów
i kielicha lekkiego piwa. Potem wszedł na taras budowli i położywszy się na
kanapie okrytej lwią skórą kazał służbie odejść i natychmiast przysłać na górę
Tutmozisa, gdy przyjedzie.
Około północy stanęła przed domem
lektyka i wysiadł z niej adiutant Tutmozis. Gdy cięż- ko wszedł na taras
ziewając, książę zerwał się z kanapy.
- Jesteś?... I cóż?... -
zawołał Ramzes.
- Więc ty jeszcze nie
śpisz?... - odparł Tutmozis.
-
O bogowie, po tyludniowej mordędze!... Myślałem, że będę się mógł
przedrzemać choć- by do wschodu słońca.
- Cóż Sara?...
- Będzie tu pojutrze albo ty u
niej na folwarku, z tamtej strony rzeki.
- Dopiero pojutrze!...
- Dopiero?... Proszę cię,
Ramzesie, ażebyś się wyspał.
Zbyt wiele
zebrało ci się w sercu czarnej krwi, skutkiem czego do głowy uderza ci ogień.
- Cóż jej ojciec?
Komentarze
Prześlij komentarz