Przejdź do głównej zawartości

Jezioro

 

-  przy mnie miejsce Żydówki?... - z ironią zapytał Ramzes.

-  Musiałbyś się postarać, ażeby ci zapomniano dzisiejszy błąd.

-   Całuję stopy twoje, matko, i odchodzę - rzekł Ramzes chwytając się za głowę. - Tyle tu słyszałem dziwnych rzeczy, że zaczynam się bać, ażeby Nil nie popłynął w stronę katarakt albo piramidy nie przeszły na pustynię wschodnią.

-   Nie bluźnij, dziecko moje - szepnęła pani, z trwogą patrząc na syna. - W tym kraju wi- dywano dziwniejsze cuda...

-  Czy nie te - spytał z gorzkim uśmiechem syn - że ściany królewskiego pałacu podsłuchi- wały swoich panów?

-    Widywano śmierć faraonów po kilkumiesięcznym panowaniu i upadki dynastii, które rządziły dziewięcioma narodami.

-  Bo ci faraonowie dla kadzielnicy zapomnieli o mieczu - odparł książę.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

 Ukłonił się i wyszedł.

W miarę jak kroki następcy cichły w ogromnym przysionku, twarz dostojnej pani mieniła się: miejsce majestatu zajęły boleść i trwoga, a w wielkich oczach błysnęły łzy.

Pobiegła przed posąg bogini, uklękła i nasypawszy indyjskiego kadzidła na węgle zaczęła mówić:

- O Izis - Izis - Izis! - po trzykroć wymawiam imię twoje. O Izis, która rodzisz węże, kro- kodyle i strusie, po trzykroć niech będzie pochwalone imię twoje... O Izis, która chronisz ziarna zbożowe od zabójczych wichrów, a ciała ojców naszych od niszczącej pracy czasu, o Izis, ulituj się i chroń mojego syna... Po trzykroć niech będzie wymawiane imię twoje i tu...


tam... i tam... I dziś, i zawsze, i na wieki wieków, dopóki świątynie naszych bogów będą przeglądały się w wodzie Nilu.

Modląc się tak i łkając monarchini pochyliła się i dotknęła czołem ziemi. A w tej chwili rozległ się nad nią cichy szept:

-  Głos sprawiedliwego zawsze jest wysłuchany.

Dostojna pani zerwała się i pełna zdumienia zaczęła oglądać się dokoła. Ale w pokoju nie było nikogo. Tylko ze ścian patrzyły na nią malowane kwiaty, a znad ołtarza posąg bogini, pełen nadziemskiego spokoju.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Książę wrócił do swojej willi stroskany i wezwał Tutmozisa.

-  Musisz mnie - rzekł Ramzes - nauczyć, jak dostaje się pieniądze...

-   Aha!... - roześmiał się elegant. - Oto jest mądrość, której nie uczą w najwyższych szko- łach kapłańskich, ale w której ja mógłbym zostać prorokiem...

-  Tam wykładają, żeby nie pożyczać pieniędzy - wtrącił książę.

-   Gdybym nie lękał się, ażeby warg moich nie splamiła bezbożność, powiedziałbym, że niektórzy kapłani marnują czas. Biedni ludzie, chociaż święci!... Nie jedzą mięsa, poprzestają na jednej żonie albo całkiem unikają kobiet i - nie wiedzą: co to jest pożyczać... Jestem kon- tent, Ramzesie - prawił Tutmozis - że ten rodzaj mądrości poznasz przy moich radach. Już dziś rozumiesz, jakich cierpień staje się źródłem brak pieniędzy. Człowiek potrzebujący pie- niędzy nie ma apetytu, zrywa się przez sen, na kobiety patrzy ze zdziwieniem, jakby pytał: na co one są? W najchłodniejszej świątyni biją mu ognie do twarzy, a w największy upał, wśród pustyni, czuje dreszcz chłodu. Patrzy przed siebie jak obłąkany, nie słyszy, co do niego mó- wią, najczęściej chodzi w przekręconej peruce, której zapomniał napoić wonnościami, a uspokaja się tylko przy dzbanie mocnego wina, i to na krótko. Bo ledwie nieborak odzyska zmysły, znowu zaczyna czuć, jakby mu się ziemia rozstępowała pod nogami.

Widzę to - ciągnął elegant - po twoim niespokojnym chodzie i bezładnym wyrzucaniu rę- koma, że w tej chwili doznajesz rozpaczy z powodu braku pieniędzy. Wkrótce jednak doznasz innych uczuć, jak gdyby ci zdjęto z piersi wielkiego sfinksa. Później ulegniesz słodkiemu stanowi zapomnienia o swoich poprzednich kłopotach i teraźniejszych wierzycielach, a po- tem...

Ach, szczęśliwy Ramzesie, czekają cię nadzwyczajne niespodzianki!... Bo gdy upłynie termin, a wierzyciele zaczną odwiedzać cię pod pozorem składania hołdu, będziesz jak jeleń ścigany przez psy albo jak dziewczyna egipska, która czerpiąc wodę z rzeki zobaczy sękaty grzbiet krokodyla.

-  Wszystko to wygląda bardzo wesoło - przerwał śmiejąc się Ramzes - ale nie przynosi ani jednej drachmy...

-   Nie kończ! - przerwał Tutmozis. - W tej chwili idę po fenickiego bankiera Dagona, a wieczorem, choćby ci jeszcze nie dał pieniędzy, odzyskasz spokój.

Wybiegł, wsiadł do małej lektyki i otoczony służbą tudzież takimi jak sam letkiewiczami zniknął w alejach parku.

Przed zachodem słońca do domu następcy tronu przyjechał Fenicjanin Dagon, najznako- mitszy bankier w Memfis. Był to człowiek w sile wieku, żółty, suchy, ale dobrze zbudowany. Miał niebieską tunikę, na niej biały płaszcz z cienkiej tkaniny, ogromne włosy własne, ści- śnięte złotą obrączką, i dużą czarną brodę, również własną. Bujny ten zarost imponująco wy- glądał obok peruk i przyprawnych bródek egipskich elegantów.

Mieszkanie następcy roiło się arystokratyczną młodzieżą. Jedni na dole kąpali się i na- maszczali, inni grali w szachy i arcaby na piętrze, inni, w towarzystwie kilku tancerek, pili pod namiotami na tarasie. Następca nie pił, nie grał, nie rozmawiał z kobietami, tylko chodził po jednej stronie tarasu, niecierpliwie wypatrując Fenicjanina. Gdy go zobaczył wyjeżdżają- cego z alei w lektyce na dwu osłach, zeszedł na pierwsze piętro, gdzie był nie zajęty pokój.

Po chwili we drzwiach ukazał się Dagon, przyklęknął na progu i zawołał:

-   Pozdrawiam cię, nowe słońce Egiptu!... Obyś żył wiecznie, a twoja sława oby dosięgła tych dalekich brzegów, kędy dobijają fenickie statki...

Na rozkaz księcia podniósł się i mówił z gwałtowną gestykulacją:

-   Kiedy dostojny Tutmozis wysiadł przed moją lepianką (lepianką jest mój dom wobec twoich pałaców, erpatre!), taki bił blask z jego twarzy, że zaraz krzyknąłem do żony: - Tama-


ro, dostojny Tutmozis nie od siebie przychodzi, ale od kogoś wyższego niż on sam, jak Liban jest wyższym od nadmorskich piasków... A żona pyta się:

-   Skąd wiesz, panie mój, że dostojny Tutmozis nie przychodzi od siebie?... - Stąd, że nie mógł przyjść z pieniędzmi, bo ich nie ma, i nie przyszedł po pieniądze, bo ja ich nie mam... - W tej chwili ukłoniliśmy się oboje dostojnemu Tutmozisowi. A gdy nam opowiedział, że to ty, najdostojniejszy panie, chcesz piętnastu talentów od swego niewolnika, ja zapytałem żony:

-   Tamaro, czy źle nauczyło mnie moje serce? - Dagonie, jesteś tak mądry, że powinieneś być doradcą następcy tronu... - odpowiedziała moja żona.

Ramzes kipiał z niecierpliwości, ale słuchał bankiera. On, który burzył się wobec własnej matki i faraona!

-   Kiedyśmy - prawił Fenicjanin - zastanowili się i zrozumieli, że ty, panie, chcesz moich usług, taka w nasz dom wstąpiła radość, że kazałem dać służbie dziesięć dzbanów piwa, a moja żona, Tamar, kazała, ażebym ja jej kupił nowe zausznice. Wesele moje tak się wzmogło, że kiedym tu jechał, nie pozwoliłem oślarzowi bić osłów. A kiedy niegodne moje stopy do- tknęły waszej posadzki, książę, wydobyłem złoty pierścień ( większy niż ten, który dostojny Herhor dał Eunanie!) i podarowałem ten złoty pierścień waszemu niewolnikowi, który mi nalał wody na ręce. Za pozwoleniem waszej dostojności, skąd pochodzi ten dzban srebrny, z którego poleli mi ręce?...

-  Sprzedał mi go Azariasz, syn Gabera, za dwa talenty.

-  Żyd?... Wasza dostojność z Żydami handluje?... A co na to powiedzą bogowie?...

-  Azariasz jest kupcem jak wy - odparł następca.

Usłyszawszy to Dagon oburącz schwycił się za głowę, zaczął pluć i jęczyć:

-   O Baal Tammuz!... o Baaleth!... o Astoreth!... Azariasz, syn Gabera, Żyd, ma być takim kupcem jak ja!... O nogi moje, po coście mnie tu przyniosły?... O serce, za co cierpisz taki ból i naigrawanie?... Najdostojniejszy książę - krzyczał Fenicjanin - zbij mnie, utnij mi rękę, je- żeli będę fałszował złoto, ale nie mów, że Żyd może być kupcem. Prędzej upadnie Tyr, prę- dzej miejsce Sydonu zajmie piasek, aniżeli Żyd zostanie kupcem. Oni mogą doić swoje chude kozy albo pod egipskim batem mięszać glinę ze słomą, ale nigdy handlować. Tfu!... tfu!... nieczysty naród niewolników!... Rabuśniki, złodzieje.

W księciu, nie wiadomo dlaczego, gniew zawrzał, lecz i wnet uspokoił się, co wydało się dziwnym samemu Ramzesowi, który dotychczas wobec nikogo nie uważał za potrzebne ha- mować się.

-   A więc - odezwał się nagle następca - czy pożyczysz mi, zacny Dagonie, piętnaście ta- lentów?

-   O Astoreth!... piętnaście talentów?... To jest tak wielki ciężar, że ja musiałbym usiąść, ażeby o nim dobrze pomyśleć.

-  Więc siadaj.

Za talent - mówił Fenicjanin, wygodnie siadając na krześle - można mieć dwadzieścia złotych łańcuchów albo sześćdziesiąt pięknych krów dojnych, albo dziesięciu niewolników do roboty, albo jednego niewolnika, który potrafi czy to grać na flecie, czy malować, a może nawet leczyć. Talent to straszny majątek!... Księciu błysnęły oczy.

-  Więc jeżeli nie masz piętnastu talentów... - przerwał książę. Przestraszony Fenicjanin nagle zsunął się z krzesła na podłogę.

-   Kto w tym mieście - zawołał - nie ma pieniędzy na twój rozkaz, synu słońca?... Prawda, że ja jestem nędzarz, którego złoto, klejnoty i wszystkie dzierżawy nie warte twojego spojrze- nia, książę. Ale gdy obejdę naszych kupców i powiem, kto mnie wysłał, do jutra wydobę- dziemy piętnaście talentów choćby spod ziemi. Gdybyś ty, erpatre, stanął przed uschniętą figą i powiedział: „Dawaj pieniędzy!... - figa zapłaciłaby okup... Tylko nie patrz tak na mnie, synu Horusa, bo czuję ból w dołku sercowym i mięsza mi się umysł” - mówił błagającym tonem Fenicjanin


-  No, usiądź, usiądź... - rzekł książę z uśmiechem.

Dagon podniósł się z podłogi i jeszcze wygodniej rozparł się na krześle.

-  Na jak długo książę chce piętnastu talentów? - zapytał.

-  Zapewne na rok.

-   Powiedzmy od razu: na trzy lata. Tylko jego świątobliwość mógłby oddać w ciągu roku piętnaście talentów, ale nie młody książę, który co dzień musi przyjmować wesołych szlach- ciców i piękne kobiety... Ach, te kobiety!... Czy prawda, za pozwoleniem waszego dostojeń- stwa, że książę wziąłeś do siebie Sarę, córkę Gedeona?

-  A ile chcesz procentu? - przerwał książę.

-   Drobiazg, o którym nie mają potrzeby mówić wasze święte usta. Za piętnaście talentów da książę pięć talentów na rok, a w ciągu trzech lat ja wszystko odbiorę sam, tak że wasza dostojność nawet nie będzie wiedzieć...

-  Dasz mi dzisiaj piętnaście talentów, a za trzy lata odbierzesz trzydzieści?...

-  Prawo egipskie dozwala, ażeby suma procentów wyrównała pożyczce - odparł zmięszany Fenicjanin.

-  Ale czy to nie za dużo?

-   Za dużo?.. - krzyknął Dagon. - Każdy wielki pan ma wielki dwór, wielki majątek i płaci tylko wielkie procenta. Ja wstydziłbym się wziąć mniej od następcy tronu; a i sam książę mógłby kazać mnie zbić kijami i wypędzić, gdybym ośmielił się wziąć mniej...

-  Kiedyż przyniesiesz pieniądze?

-   Przynieść?... O bogowie! tego jeden człowiek nie potrafi. Ja zrobię lepiej: ja załatwię wszystkie wypłaty księcia, ażebyś wasza dostojność nie potrzebował myśleć o takich nędz- nych sprawach.

-  Alboż ty znasz moje wypłaty?

-   Trochę znam - odparł niedbale Fenicjanin. - Książę chce posłać sześć talentów dla armii wschodniej, co zrobią nasi batikierzy w Chetem i Migdolu. Trzy talenty dostojnemu Nitage- rowi i trzy dostojnemu Patroklesowi, to załatwi się na miejscu... A Sarze i jej ojcu Gedeonowi ja mogę wypłacać przez tego parcha Azariasza... Tak nawet będzie lepiej, bo oni oszukaliby księcia w rachunkach.

Ramzes niecierpliwie zaczął chodzić po pokoju.

-  Więc mam ci dać rewers na trzydzieści talentów? - zapytał.

-   Jaki rewers?... Po co rewers?... Co ja bym miał z rewersu?... Mnie książę odda w dzier- żawę na trzy lata swoje folwarki w nomesach: Takens, Ses, Neha-Ment Meha-Pechu, w Sebt- Het, w Habu...

-  Dzierżawa?... - rzekł książę. - Nie podoba mi się to...

-  Więc z czego ja odbiorę moje pieniądze... moje trzydzieści talentów?...

-  Zaczekaj. Muszę najpierw zapytać dozorcy stodół, ile przynoszą mi rocznie te majątki.

-   Po co wasza dostojność ma zadawać sobie tyle pracy?... Co wie dozorca?... On nic nie wie, jakem uczciwy Fenicjanin. Każdego roku jest inny urodzaj i inny do- chód... Ja mogę stracić na tym interesie, a wtedy dozorca nie zwróci mi...

-  Ale widzisz, Dagonie, mnie się zdaje, że te majątki przynoszą daleko więcej aniżeli dzie- sięć talentów rocznie...

-   Nie chce książę zaufać mi, dobrze. Ja, na wasz rozkaz, mogę opuścić folwarki w Ses... Nie jest książę jeszcze pewny mego serca?... No, więc ja jeszcze ustąpię Sebt-Het... Ale po co tu dozorca? On księcia będzie uczył mądrości?... O Astoreth! ja bym stracił sen i apetyt, gdy- by jaki dozorca, poddany i niewolnik, śmiał poprawiać mojego miłościwego pana. Tu po- trzebny tylko pisarz, który napisze, że wy, najdostojniejszy panie, oddajecie mi w dzierżawę na trzy lata folwarki w tym, tym i tym nomesie. I potrzeba szesnastu świadków, że mnie spo- tkał taki honor od księcia. Ale po co służba ma wiedzieć, że ich pan pożycza ode mnie pienią- dze?...


Znudzony następca wzruszył ramionami.

-   Jutro - rzekł - przynieś pieniądze i sprowadź sobie pisarza i świadków. Ja o tym myśleć nie chcę.

-  Ach, jakie mądre słowa! - zawołał Fenicjanin.

-  Obyś, najdostojniejszy panie, żył wiecznie...


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Po lewej stronie Nilu, na brzegu północnym przedmieścia Memfis, znajdował się folwark, który następca tronu oddał na mieszkanie Sarze, córce Zyda Gedeona.

Była to posiadłość na trzydzieści pięć morgów rozległa, tworząca niewielki kwadrat, który ze szczytu domu ogarniało się wzrokiem jak na dłoni. Grunta folwarku leżały na wzgórzu i dzieliły się na cztery kondygnacje. Dwie najniższe i najobszerniejsze, które Nil zawsze zale- wał, były przeznaczone pod uprawę zbóż i jarzyn. Na trzeciej kondygnacji, która czasami nie ulegała wylewom, rosły palmy, figi i inne drzewa owocowe. Na czwartej, najwyższej, był ogród zasadzony drzewami oliwnymi winem, orzechami i kasztanami słodkimi, wśród któ- rych znajdował się dom.

Dom był drewniany, jednopiętrowy, jak zwykle z tarasem, nad którym wznosił się płó- cienny namiot. Na dole mieszkał czarny niewolnik Ramzesa, na górze Sara ze swoją krewną i służącą Tafet. Dom był otoczony murem z niepalonej cegły, za którym w pewnej odległości znajdowały się budynki dla bydła, parobków i dozorców.

Pokoje Sary nie były duże, ale wykwintne. Na podłogach leżały dywany, we drzwiach i oknach zwieszały się zasłony w różnokolorowe pasy. Były tu rzeźbione łóżka i krzesła, inkru- stowane skrzynie na odzież, trójnożne i jednonożne stoliki, na których stały wazony z kwia- tami, wysmukłe dzbany do wina, szkatułki z flaszeczkami perfum, złote i srebrne czarki i kie- lichy, fajansowe wazy i misy, brązowe kagańce. Każdy choćby najdrobniejszy sprzęt czy na- czynie było ozdobione rzeźbą lub kolorowym rysunkiem; każda sztuka odzieży - haftem i frędzlami.

Już dziesięć dni mieszkała w tym ustroniu Sara, z obawy i wstydu kryjąc się przed ludźmi, tak że ze służby folwarcznej prawie nikt jej nie widział. W zasłoniętym buduarze szyła, tkała płótno na małym warsztacie lub zwijała wieńce z żywych kwiatów dla Ramzesa. Niekiedy wymykała się na taras i ostrożnie rozchyliwszy ściany namiotu wyglądała na Nil pełen łodzi, których wioślarze śpiewali wesołe pieśni. albo podniósłszy oczy patrzyła z trwogą na szare pylony królewskiego zamku, który milczący i posępny górował nad drugim brzegiem rzeki. Wówczas znowu uciekała do swoich robót i wołała Tafet.

-  Siedź tu, matko - mówiła - co ty tam robisz na dole?...

-   Ogrodnik przyniósł owoce, a z miasta przysłali chleby, wino i ptaszki; musiałam to ode- brać.

-  Siedź tu i rozmawiaj, bo mnie strach ogarnia...

-  Głupiutka z ciebie dziecina! - odparła śmiejąc się Tafet. - Do mnie także pierwszego dnia strach wyglądał z każdego kąta; ale jak wyszłam za mur, wszystko się skończyło. Kogo ja się tu mam bać, gdzie wszyscy padają przede mną na kolana? Przed tobą chyba by stawali na głowach!... Wyjdź do ogrodu, jest piękny jak raj... Wyjrzyj w pole, gdzie zbierają pszenicę... Siądź w łódkę rzeźbioną, której przewoźnicy usychają z tęsknoty, ażeby cię zobaczyć i prze- wieźć po Nilu...

-  Boję się...

-  Czego?...

-   Albo ja wiem?... dopóki szyję, myślę, że jestem w naszej dolince i że zaraz przyjdzie oj- ciec. A kiedy wiatr uchyli zasłonę okna i spojrzę z góry na ten wielki... wielki kraj, zdaje mi się... Wiesz co?... Że mnie porwał sęp i zaniósł do swego gniazda na skale, skąd zejść nie można...

-   Ach ty... ty!... Gdybyś widziała, jaką dziś wannę przysłał książę, miedzianą wannę!... A jaki trójnóg na ognisko, jakie garnki i rożny!... A gdybyś wiedziała, że ja dziś dwie kury po- sadziłam i niedługo będziemy mieli pisklęta...


Po zachodzie słońca, gdy nikt nie mógł jej widzieć, Sara bywała śmielszą. Wówczas wy- chodziła na taras i patrzyła na rzekę. A gdy z daleka ukazała się łódź oświetlona pochodniami, które na czarnej wodzie rzeźbiły krwawe i ogniste smugi, Sara obu rękoma przyciskała swoje biedne serce, które drżało jak złapany ptak.

Tam płynął do niej Ramzes, a ona nie umiałaby powiedzieć, co się z nią dzieje. Czy ra- dość, że zbliża się ten piękny, którego poznała w dolince, czy trwoga, że znowu zobaczy wielkiego władcę i pana, który ją onieśmielał.

Jednego dnia, w wigilią szabasu, przyszedł na folwark ojciec, pierwszy raz od jej osiedle- nia się w tym miejscu. Sara z płaczem rzuciła się do niego; sama umyła mu nogi, a na głowę wylała wonności, okrywając go pocałunkami. Gedeon był to człowiek już szpakowaty, o su- rowych rysach. Miał na sobie długą do kostek koszulę, u dołu obszytą kolorowym haftem, a na niej żółty kaftan bez rękawów, rodzaj kapy spadającej na piersi i plecy. Głowę nakrywał niewielką czapką, zwężającą się u góry.

-  Jesteś?... jesteś! - wołała Sara i znowu zaczęła całować jego ręce i głowę.

-   Ja sam dziwię się, że tu jestem! - odparł smutnie Gedeon. - Skradałem się do ogrodu jak złodziej. Przez całą drogę z Memfis zdawało mi się że wszyscy Egipcjanie pokazują mnie palcami, a każdy Żyd pluje...

-  Przecież, ojcze, sam mnie oddałeś księciu?... - szepnęła Sara.

-   Oddałem, bo cóż miałem robić? Zresztą mnie się tylko tak zdaje, że mnie pokazują i opluwają. Z Egipcjan, kto mnie zna, kłania mi się tym niżej, im sam jest wyższy.

Przez czas, kiedy tu jesteś, nasz pan, Sezofris, mówił, że trzeba mi dom powiększyć; pan Chaires darował mi stągiew najlepszego wina, a sam najdostojniejszy nasz nomarcha przysy- łał do mnie zaufanego sługę pytać: czy ty jesteś zdrowa i czy ja nie zostałbym u niego rządcą?

-  A Żydzi?... - spytała Sara.

-   Co Żydzi!... Oni wiedzą, że ja nie ustąpiłem z dobrej woli. No, a każdy chciałby, żeby jemu tylko taki gwałt robili. Niechaj nas wszystkich Pan Bóg sądzi. Lepiej powiedz: jak ty się masz?

-   Na łonie Abrahama nie będzie jej lepiej - odezwała się Tafet. - Cały dzień znoszą nam owoce, wina, chleby i mięso, czego dusza zapragnie. A jaką wannę mamy!... cała miedziana. A jakie naczynia kuchenne!...

-  Trzy dni temu - przerwała Sara - był u mnie Fenicjanin Dagon. Nie chciałam go widzieć, ale tak się napierał...

-  Dał mi złoty pierścionek - wtrąciła Tafet.

-  Powiedział mi - mówiła Sara - że jest dzierżawcą u mego pana, darował mi dwie branso- lety na nogi, zausznice z pereł i szkatułkę wonności z kraju Punt.

-  Za co on ci to darował? - zapytał ojciec.

-  Za nic. Tylko prosił, ażebym o nim dobrze myślała i niekiedy powiedziała mojemu panu, że Dagon jest najwierniejszym jego sługą.

-   Ty bardzo prędko zbierzesz całą skrzynię zausznic i bransolet - odparł z uśmiechem Ge- deon. - Ach - dodał po chwili - zbierz prędko wielki majątek i uciekajmy do naszej ziemi, bo tu nam zawsze bieda. Bieda, kiedy jest źle, a jeszcze większa bieda, kiedy jest dobrze.

-  A co by powiedział pan mój'? - zapytała Sara ze smutkiem. Ojciec potrząsnął głową.

-   Nim rok minie, pan twój porzuci cię, a inni mu dopomogą. Gdybyś była Egipcjanką, wziąłby cię do swego domu, ale Żydówkę...

-  Porzuci?... - powtórzyła Sara z westchnieniem.

-   Co martwić się przyszłymi dniami, które są w ręku Boga? Przyszedłem spędzić u ciebie szabas...


-   A ja mam doskonałe ryby, mięso, placki i wino koszerne - szybko wtrąciła Tafet. - Ku- piłam też w Memfis siedmioramienny świecznik i świece woskowe... Będzie kolacja lepsza niż u samego pana Chairesa.

Gedeon wyszedł z córką na taras. Gdy zostali we dwoje, rzekł:

-  Mówiła mi Tafet, że ciągle siedzisz w domu. Dlaczego? Trzeba wyjrzeć przynajmniej do ogrodu.

Sara wstrząsnęła się.

-  Boję się - szepnęła.

-  Dlaczego ty się masz bać twego ogrodu?... Przecież ty tu jesteś pani, wielka pani...

-   Raz wyszłam do ogrodu w dzień... Zobaczyli mnie jacyś ludzie i zaczęli mówić między sobą: „Patrzcie, to ta Żydówka następcy tronu, przez którą opóźnia się przybór!...”

-   Głupi oni - wtrącił Gedeon. - Alboż to raz Nil o cały tydzień spóźnił się z wylewem?

Więc tymczasem wychodź sobie wieczorami.

Sara otrząsnęła się jeszcze gwałtowniej.

-   Nie chcę... nie chcę!... - zawołała. - Innego dnia wyszłam wieczór, tam, między oliwne drzewa. Nagle z bocznej ścieżki wysunęły się, jak cienie, dwie kobiety... Przestraszona, chciałam uciekać... Wtedy jedna z nich, młodsza i niższa, schwyciła mnie za rękę mówiąc:

„Nie uciekaj, musimy ci się przypatrzyć...” A druga, starsza i wyższa, stanęła o kilka kroków przede mną i spojrzała mi w oczy... Ach, ojcze, myślałam, że się w kamień obrócę... Co to była za kobieta... co za spojrzenie!...

-  Kto to mógł być? - spytał Gedeon.

-  Ta starsza wyglądała na kapłankę.

-  I nic do ciebie nie mówiła?

-   Nic. Tylko kiedy odchodząc skryły się za drzewami, słyszałam zapewne głos starszej, która powiedziała tylko te wyrazy: „Zaprawdę, jest ładna...”

Gedeon zamyślił się.

-  Może to były - rzekł - jakieś wielkie panie. ze dworu?...

Słońce zachodziło, a na obu brzegach Nilu zbierały się gęste tłumy ludzi, niecierpliwie czekających na sygnał o przyborze, który istotnie opóźnił się. Już od dwu dni wiał wiatr z morza i rzeka pozieleniała; już słońce minęło gwiazdę Sotis, ale w studni kapłańskiej w Memfsie woda nie podniosła się nawet na grubość palca. Ludzie byli zaniepokojeni, tym bar- dziej że w Górnym Egipcie, według sygnałów, wylew szedł prawidłowo, a nawet zapowiadał się doskonale.

-   Cóż więc zatrzymuje go pod Memfisem? - pytali stroskani rolnicy, z utęsknieniem cze- kając na sygnał.

Gdy na niebie ukazały się gwiazdy, Tafet w jadalnym pokoju nakryła stół białym obrusem, postawiła świecznik z siedmioma zapalonymi świecami, przysunęła trzy krzesła i oświadczy- ła, że zaraz poda szabasową kolację.

Wtedy Gedeon nakrył głowę i wzniósłszy nad stołem obie ręce mówił zapatrzony w niebo:

-   Boże Abrahama, Izaaka, Jakuba, który wyprowadziłeś lud nasz z ziemi egipskiej, który niewolnikom i wygnańcom dałeś ojczyznę, który z synami Judy zawarłeś wieczne przymie- rze... Boże Jehowa, Boże Adonai, pozwól nam spożywać bez grzechu płody wrogiej ziemi, wydobądź nas ze smutku i strachu, w jakim jesteśmy pogrążeni, i powróć nad brzegi Jordanu, który opuściliśmy dla twojej chwały...

W tej chwili zza muru odezwał się głos:

-  Jego dostojność Tutmozis, najwierniejszy sługa jego świątobliwości i następcy tronu...

-  Oby żyli wiecznie!... - odezwało się kilka głosów z ogrodu.

-   Jego dostojność - mówił znowu głos pojedynczy - zasyła pozdrowienia najpiękniejszej róży spod Libanu!

Gdy umilkł, rozległ się dźwięk arfy i fletu.


-  To muzyka!... - zawołała Tafet klaszcząc w ręce. - Będziemy obchodzili szabas przy mu- zyce...

Sara i jej ojciec, z początku przerażeni, zaczęli się śmiać i zasiedli do stołu.

-  Niech sobie grają - rzekł Gedeon - nie zepsuje nam apetytu ich muzyka. Flet i arfa odegrały zwrotkę, po której odezwał się głos tenorowy śpiewając:

-  „Jesteś piękniejsza od wszystkich dziewcząt, jakie przeglądają się w wodach Nilu. Włosy twoje czarniejsze od piór kruka, oczy spoglądają łagodniej od oczu łani, która tęskni za swoim koziołkiem. Wzrost twój jest jako wzrost palmy, a lotus zazdrości tobie wdzięku. Pier- si twoje są jak winne grona, których sokiem upajają się królowie.”

Znowu odezwał się flet i arfa, a po nich pieśń:

-  „Przyjdź i spocznij w ogrodzie. Służba, która do ciebie należy, przyniesie liczne naczynia i piwa wszelkich gatunków. Przyjdź, uświęcimy noc dzisiejszą i świt, który po niej nastąpi. W moim cieniu, w cieniu figi rodzącej słodkie owoce, twój kochanek spocznie po twojej prawi- cy; a ty go upoisz i powolną będziesz wszelkim jego żądaniom...”

Flet i arfa - po nich znów śpiew:

-  „Ja jestem milczącego umysłu, nigdy nie mówię, co widzę, i słodyczy moich owoców nie psuję czczym paplaniem...” *

 

 

*  Autentyczne


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Wtem śpiew umilkł zagłuszony wrzawą i szelestem jakby wielu biegnących.

-   Poganie!... wrogowie Egiptu!. - wołał ktoś. - Śpiewacie, kiedy wszyscy nurzamy się w strapieniu, i chwalicie Żydówkę, która czarami swoimi zatrzymała bieg Nilu...

-   Biada wam! - wołał inny. - Depczecie ziemię następcy tronu... Śmierć spadnie na was i dzieci wasze!...

-  Ustąpimy, ale niech wyjdzie do nas Żydówka, abyśmy jej przedstawili nasze krzywdy...

-  Uciekajmy!... - krzyknęła Tafet.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Historia

  i większą bransoletę. Tym sposobem twoja Sara będzie cię kosztowała: folwark i dwa talenty rocznie gotowizną, a dziesięć krów, byczka, łańcuch i bransoletę złotą jednorazowo. To dasz jej ojcu, zacnemu Gedeonowi; jej zaś samej co ci się podoba. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Origin Game Syberia II Giveaway GOG Game Oddworld Free Giveaway Steam Game Free Key humblebundle Layers of Fear + Soundtrack Free GOG Game Worlds of Ultima Make war not love Free SEGA games and DLC Steam Game Key Giveaway Earth 2160 Free Free Game Giveaway Hitman Steam Steam Game DHL Free Key Giveaway The I of the Dragon

Lawa

  -   buntu przeciw faraonowi. Gdyby zaś udał się ich nikczemny zamiar, a z waszych pier- si gdyby zaczęła płynąć krew, ludzie ci ukryliby się przed włóczniami jak w tej chwili przed moim wezwaniem. -    Słuchajcie proroka!... Chwała ci, mężu boży!... - wołał tłum pochylając głowy. Poboż- niejsi upadali na ziemię. -    Słuchajcie mnie, ludu egipski... Za twoją wiarę w słowa kapłana, za posłuszeństwo fara- onowi i następcy, za cześć, jaką oddajecie słudze bożemu, spełni się nad wami łaska. Idźcie do domów waszych w pokoju, a może, nim zejdziecie z tego pagórka, Nil zacznie przybie- rać... -   Oby się tak stało!... -   Idźcie!... Im większa będzie wiara i pobożność wasza, tym prędzej ujrzycie znak łaski... -    Idźmy!... Idźmy!... Bądź błogosławiony, proroku, synu proroków... - Zaczęli rozchodzić się całując szaty kapłana. Wtem ktoś krzyknął: - Cud!... spełnia się cud!..: -   Na wieży w Memfis zapalono światło... Nil przybiera!... Patrzcie, coraz więcej świateł!...